Marchewkowa rewolucja Małgorzaty – wywiad z cyklu „Kobiety stąd”

Z cyklu KOBIETY STĄD rozmawiamy z Małgorzatą Meller, wielbicielką zdrowej kuchni i edukatorką w tym temacie, autorką programu „Marchewka: rewolucja”.

– Zajmuje się Pani zdrową kuchnią. Skąd takie zainteresowanie? Czy to praca zawodowa czy hobby?

– Jak zawsze historia jest długa, ale mówiąc najprościej zainteresowanie zdrową i naturalną kuchnią pojawiło się w momencie, gdy zaczęło brakować zdrowia lub mówiąc inaczej, co raz bardziej zaczęło mi przeszkadzać, że zaczynam to odczuwać. Nie ma żadnego dyplomu ani tytuły zawodowego dietetyka. Po prostu jestem pasjonatem i praktykiem w tym temacie. Niektórzy mówią, że to „gorsze” niż wyuczony zawód. Zaczęło się niewinnie, bo od koleżeńskiej wymiany ciekawych przepisów, a potem własne poszukiwania i obserwacje, potem doszły warsztaty, nowe znajomości, kursy, etc.

– Skąd nazwa Marchewka-rewolucja?

– Ta historia, też nie jest krótka. Kilka lat temu, razem z trzema koleżankami postanowiłyśmy nieść kaganek oświaty ucząc zdrowego i naturalnego gotowania. Napisałyśmy projekt i dostałyśmy dofinansowanie na półtoraroczny cykl warsztatów w trzech miastach – Warszawa, Katowice, Gdańsk. Projekt musiał mieć jakąś nazwę – takie są wymagania formalne. Wtedy modne były filmy Matrixa, a w koło pojawiały się różne hasła i nazwy nawiązujące do jednej z części tego filmu Martix: Reaktywacja. Ktoś realizował wtedy projekt  Matejko: Reaktywacja, była też Akcja: Reaktywacja, etc. było tego sporo… Więc trochę żartobliwie postanowiłyśmy się nazwać Marchewka: Reaktywacja.

Gdy projekt się skończył, postanowiłam kontynuować edukację na moim Trójmiejskim podwórku. Postanowiłam wtedy, że przyjmę nazwę kolejnej części Matrixa czyli Rewolucja. Chodziło mi też o nazwę, która będzie wyrażać kontynuację tamtego projektu …
Inni też chyba poszli za ciosem, bo niedługo potem pojawiły się  Kuchenne Rewolucje czy   Zielone Rewolucje.

– Jak ocenia Pani, jak jedzą Polacy?

– Myślę, że bardzo różnie. Trudno by było znaleźć jedno określenie lub miejsce na skali od 1 do 10. Diety zmieniają się jak moda na długie i krótkie sukienki, czy wąskie i szerokie spodnie.
W ostatnim czasie, mocno obserwuję „ruch w tej dziedzinie”. Wystarczy włączyć telewizor by natknąć się na kogoś, kto miesza w garnku, wyszukując w  Internecie jakiś przepis na pierogi trudno się czasami odnaleźć wśród  wyświetlających się propozycji z blogów kulinarnych, a wakacyjnym imprezom plenerowym towarzyszy oczywiście „live cooking” w wykonaniu jakiejś Gwiazdy…

Można by powiedzieć – jakieś wariactwo. Ale jak się bliżej temu przyjrzeć, to jest to bardzo pozytywne wariactwo.  Ponieważ oprócz rozrywki jaką głównie dają nam te działania, chcąc nie chcąc poszerzają one również naszą świadomość kulinarną. Wiele osób zaczęło gotować i świetnie im to wychodzi. Poszukują nowych smaków, ciekawych połączeń i dobrej jakości produktów.

– Czy zdrowe odżywianie musi się wiązać z dużymi wydatkami? Wiele osób uważa, że zdrowe żywienie jest zbyt drogie.

– Odnośnie ZDROWEGO ODŻYWIANIA są takie trzy mity, które już mocno się zakorzeniły w naszej świadomości, po pierwsze, że zdrowo znaczy drogo, po drugie niekoniecznie smacznie i po trzecie zajmuje dużo czasu!  Takie głosy krytyki padają najczęściej. Wszystko jednak zależy od naszej kreatywności … zdrowe i naturalne odżywianie może być znacznie tańsze od „konwencjonalnego” jeśli pofatygujemy się na rynek i kupimy warzywa i owoce bezpośrednio od rolnika, razem z przyjaciółmi zamówimy worek mąki pełnoziarnistej w okolicznym młynie lub dołączymy do kooperatywy spożywczej (w Ełku jest taka kooperatywa www.facebook.com/swojska.kooperatywa.spozywcza), która również zaopatruje się bezpośrednio u producentów, etc. To łańcuszek pośredników, moda na eko odżywianie i promowanie egzotycznych produktów kosztują nas najwięcej. Pamiętajmy „Nie wszystko złoto, co się świeci” więc i „nie wszystko zdrowe, co ma znaczek Eco” …

– Czy zatem na jedzeniu opłaca się oszczędzać?


– Bilans wyrówna się na starość, kiedy zaczniemy kolekcjonować rachunki z apteki.
Moja dieta jest głównie oparta na produktach jak najmniej przetworzonych, naszych lokalnych – krajowych. I co najważniejsze –  jem sezonowo. To wszystko znacznie obniża koszty codziennego wyżywienia.

–  No właśnie, świeże pomidorki  czy truskawki w lutym to dziś standardowy widok w supermarketach. Dlaczego odżywianie sezonowe jest tak ważne?

– Gdyby Matka Natura chciała, byśmy jedli truskawki zimą to dała by im taką skorupę jak dyni. Od zawsze Matka Natura karmi nas sezonowo, ale od niedawna nie jesteśmy w stanie tego dostrzec, ponieważ supermarkety i globalny handel trochę nam to zaburzyły.
W naszej szerokości geograficznej mamy kilka naturalnych sezonów – WIOSNA,  LATO,  BABIE LATO,  JESIEŃ,  ZIMA,  PRZEDNÓWEK – każdy obfituje w typowe dla siebie warzywa i owoce, które dzięki swoim właściwościom w pełni zaspokajają nasze potrzeby w każdej porze roku.

I tak: wiosną ożywiają nas nowalijki, gorąco lata pomagają nam przetrwać soczyste owoce i kruche sałaty,  jesień syci nas słodkimi gruszami czy winogronami, a zimą energii dodają nam orzechy… Powinniśmy znów nauczyć się korzystać z sezonowości, tak jak robiły to nasze babcie i prababcie, które mistrzowsko opanowały tę sztukę.
Może żeby jeszcze łatwiej to zrozumieć wyobraźmy sobie taką sytuację: jest mroźna zima a my stoimy na przystanku. Autobus się spóźnia. My już cali przemarznięci marzymy o tym, żeby tylko wrócić do domu i zjeść gorący obiad.  Udało nam się w końcu dotrzeć do domu a tu żona/ mąż stawia przed nami na stole chłodnik z buraczków. No przecież awantura gotowa.
I odwrotna sytuacja – jest gorące lato, wygrzewamy się na plaży i marzymy o czymś chłodnym i soczystym. Wracamy do domy a tu żona / mąż stawia przed nami na stole gorącą, gęstą grochówkę gotowaną na boczku. I co ? znów awantura.

– W Ełku zrealizowała Pani 3 warsztaty kulinarne. Jaki był odbiór przez ełczanki?

– Ja mam bardzo pozytywne wrażenia. Cieszy mnie to, że i mieszkanki Trójmiasta i Ełku chcą jeść zdrowo i naturalnie. Żyjemy w dobie Internetu, więc teraz wiedza łatwo się rozprzestrzenia bez względu na to czy mieszkamy w dużym mieście, czy trochę mniejszym. Te Panie to wykorzystują, eksperymentują, tworzą swoje przepisy i mają się, czym pochwalić.
Wykazały też dużą otwartość na czasami nie łatwe tematy. Telewizja i kolorowe gazety często bombardują nas tysiącami porad i modami na diety cud, tworzą mocne stereotypy, które bardziej służą budowaniu kapitału jakiejś firmy niż naszego zdrowia … W nowym roku znów się spotkamy ! Szczegóły niebawem …

– Mieszka Pani w Ełku?

– Niedaleko. Prawie dwa lata temu razem z moim partnerem osiedliliśmy się w małej wsi Mącze pod Ełkiem, gdzie od 4 latach budujemy nasz drewniano-gliniano-słomiany dom. Powoli też tworzymy siedlisko. Tej jesieni posadziliśmy 30 drzew owocowych – stare odmiany jabłoni szczepionych na antonówkach, czyli urosną z nich wielkie na kilka metrów drzewa. Dawniej bardzo popularne, przez lata zapomniane i wyparte przez zachodnie odmiany, ale dziś znów powracają i coraz częściej możemy spotkać Malinówkę, Kronselkę, Koksę, Szarą Renetę i jeszcze mniej znane jak Beforest, Boiken czy Pepina Ribstona. Jest też wielki plan na ogródek, którego pierwszą część będziemy realizować już tej wiosny. Potem mała szklarnia, zagon z dynią i ziemniakami.  A w domu kuchnia kaflowa, by można było jak dawniej gotować na prawdziwym ogniu, a wieczorem wygrzać plecy po pracy w ogródku. Jak to na wsi.

– Życzę jak najszybszej realizacji tych sielskich planów i dziękuję bardzo za smaczną rozmowę. Mam nadzieję na ciągłe spotkania.